Debiuty to jednak zło – recenzja "Przepowiedni Reinkaanyiuki. Więzi Płomienia" Kaliny Bobras
Ja się nigdy nie nauczę. Mówiłam tyle razy, że po debiuty więcej
nie sięgnę, a potem robię to samo. I co? I znowu zostałam
brutalnie sprowadzona na ziemię. A tak poważnie mówiąc, to po
książkę Kaliny Bobras sięgnęłam w ramach akcji Zew Zajdla (o,
tu możecie o niej poczytać), bo była na szerokiej liście
propozycji do nominacji – stwierdziłam, że na chybił trafił coś
z niej wybiorę i przeczytam, to może akurat zgłoszę, bo mi się
spodoba. A jak wyszło, to już się pewnie sami domyślacie...
Główny bohater, Heaylden, to nastolatek, który dowiaduje się dość
niespodziewanie od Mędrca o swoim przeznaczeniu. Jest powiernikiem
mocy Duszy Słońca, który wieki temu, będąc władcą wszystkich
Dusz Natury, unicestwił i uwięził swego brata, Duszę Mroku.
Chłopak musi pokonać Duszę Mroku, by uwolnić świat od
zagrożenia. W swojej podróży zbiera drużynę, która ma mu w tym
pomóc, a każdy jej członek jest powiernikiem mocy jednej z Dusz
Natury. By otrzymać odpowiedni kryształ, muszą pokonywać
kolejnych Strażników. Po drodze spotykają nie tylko
sprzymierzeńców, ale też wrogów, którzy chcą im utrudnić ich
misję. Czy świat pogrąży się w chaosie, czy uda się Wybrańcowi
uratować go przed Duszą Mroku?
Uwierzycie, że tę książkę czytałam cztery miesiące temu, a już
nie pamiętam nawet imion głównych bohaterów? Dzięki borowi
norweskiemu za moje notatki, bo nie miałabym jak napisać tej
recenzji... Taka to była interesująca i zapadająca w pamięć
lektura.
W
Przepowiedni Reinkaanyiuki
schemat goni schemat. Nastolatek musi zbawić świat. Dowiaduje się
o swoim nieziemskim pochodzeniu. Musi zebrać drużynę podobnych mu,
nadzwyczajnych nastolatków, którzy też nie wiedzą, że są
wybrani do uratowania świata. Jeszcze Was zęby od czegoś takiego
nie bolą? Bo mnie bolą, i to nawet mleczaki, które wieki temu mi
wypadły. Sztandarowa w gatunku fantasy walka Dobra ze Złem tu jest
podana w takiej formie, że nawet nic tej historii nie ratuje. Brak
tu napięcia, akcji, jakichkolwiek punktów kulminacyjnych. Dzieciaki
idą sobie po prostu na spacer w lesie, od czasu do czasu przenoszą
się w wymiar Duchów, gdzie Strażnicy mają im zrobić test, czy są
godni zdobycia kryształów Dusz Natury. Oczywiście, w 95% wszystko
udaje im się jak po maśle, nawet specjalnie nie muszą się
wysilać. Pozostałe 5% to jakieś tam komplikacje, które po dwóch
stronach zostają usunięte z drogi naszej dzielnej drużyny. I to w
dodatku w taki sposób, że bohaterowie nie zdążą się spocić, a
czytelnik zmartwić o nich, a już jest po wszystkim. Nudy! A finalna
bitwa... Wybaczcie słownictwo, ale to była totalna porażka. Miałam
wrażenie, że autorka nie potrafiła sobie poradzić z ilością
postaci, jakie wprowadziła i z rozbiciem walki na poszczególne pary
bohaterów dobrych i złych. Całość została napisana bez
jakiegokolwiek napięcia i momentu kulminacyjnego, w którym bym
obgryzała paznokcie z nerwów...
Jeśli chodzi o postaci, to są po prostu papierowe. Nie mają
żadnego charakteru, zachowują się głupio i bezmyślnie. Można by
to było zrzucić na karb ich wieku, ale przecież bohaterowie
powinni się rozwijać w trakcie fabuły, a tu nic takiego nie ma.
Postaci jakie były na początku książki, takie same są na końcu.
Drugoplanowi bohaterowie pojawiają się i znikają, kiedy są
potrzebni autorce do jakichś drobnych komplikacji. Boli też brak
logiki w postępowaniu bohaterów – kiedy księżniczka Vaylleany
wyrusza wraz z Heayldenem na misję, jej rodzice nawet się tym nie
martwią. Trochę to wygląda tak, jakby oznajmiła, że idzie do
sklepu po drugiej stronie ulicy, a matka z ojcem tylko pokiwali
głowami, nie przywiązując do tego większej uwagi. A, zapomniałam
o gadającym mieczu, w którym była zaklęta Dusza Nieba, który to
podpowiada zagadkami kolejne cele misji drużynie.
Od
strony technicznej mam ogromne ALE do języka, jakim to było
napisane. Szczerze? Dziecko w gimnazjum też by tak to napisało. Nie
mam zielonego pojęcia, ile lat miała autorka, pisząc tę książkę,
bo nigdzie tego nie mogłam znaleźć. Przedstawiony świat jest
trochę wzorowany na średniowieczu (miecze, zbroje, rycerze i te
sprawy), a pośród tego Kalina Bobras wyskakuje ze słowami w
rodzaju restauracja,
kelner czy kawiarnia.
Gryzło się to z całością klimatu i wprowadzało straszny
dysonans. Ponadto same nazwy własne mi przeszkadzały, jak chociażby
imiona: część była całkiem zwyczajna (np. Dylan czy Bastet), a
część miała napchane do środka mnóstwo samogłosek (np.
Shaaenaci czy Reinkaanyiuki) – nie wiem, czym kierowała się
autorka w doborze nazw, ale według mnie mogła zostać albo przy
tych udziwnionych, albo przy zwykłych. A tak to wyszedł z tego
eksperymentu ni pies, ni wydra.
Debiuty
to dość trudna w ocenie sprawa. Zdarzają się prawdziwe perełki,
które człowiek czyta z wypiekami na twarzy, jednak ich spora ilość
to bolesna dawka słabej jakości pisaniny, którą ciężko
przełknąć czytelnikowi. Niestety, Przepowiednia
Reinkaanyiuki plasuje się
według mnie stanowczo w tej drugiej kategorii. Autorka miała pomysł
na fabułę, ale chaos, który wkradł się w jej historię, brak
konsekwencji i niedopracowany warsztat sprawiły, że całość to
naprawdę ciężkostrawne danie. Może po dobrej korekcie, redakcji i
kilku przeczytaniach przez kogoś innego tej powieści, udałoby się
coś z niej uratować, jednak w takim wydaniu, jak teraz, szczerze
Wam ją odradzam.
Tytuł: Przepowiednia Reinkaanyiuki. Więź Płomienia
Autor: Kalina Bobras
Wydawnictwo: Novae Res
Liczba stron: 460
Rok wydania: 2018
Do debiutów podchodzę bardzo sceptycznie, a już szczególnie do tego wydawnictwa, w którym wydane została Przepowiednia Reinkaanyiuki. Nie zdażyło mi się przeczytać chyba niczego dobrego, co wyszłoby spod skrzydeł Novae Res.
OdpowiedzUsuńPo kilku książkach od Novae Res mam dokładnie to samo - zdecydowałam, że więcej już nigdy nie tknę nic od tego tzw. "wydawnictwa", bo wydają taki badziew, że szkoda na to papieru.
UsuńSzkoda, że ta książka tak bardzo Cię rozczarowała... Ja również trafiłam na kilka potwornych debiutów.
OdpowiedzUsuńDlatego postanowiłam sobie mocno, że już więcej żadnego debiutu nie ruszę, przynajmniej tego wydanego w Novae Res.
UsuńZdarzyło mi się trafić na kilka dobrych książek od tego wydawnictwa, ale są to nieliczne przypadki.
UsuńMnie jeszcze chyba ani razu, ewentualnie był to osobny przypadek... Teraz już unikam Novae Res jak diabeł wody święconej.
UsuńPowiem Ci, że mnie również przestała interesować ich oferta. Fajnie, że dają szanse młodym pisarzom, ale niektóre dzieła powinny jednak pozostać w szufladzie.
UsuńTo by się zgadzało - zdaję sobie sprawę, że każdy kiedyś zaczynał, ale przy wydawaniu debiutów należy szczególną uwagę poświęcić redakcji i korekcie, żeby wszystko trzymało się kupy.
UsuńNiestety wiele jest takich książek, o których zapomina się praktycznie zaraz po przeczytaniu. I aż dziw bierze, że są one wydawane.
OdpowiedzUsuńJuż od takich książek wolę te złe, które przynajmniej czymkolwiek zapadną mi w pamięć.
UsuńNo cóż, od czegoś trzeba zacząć. Słyszałam, że pierwsze powieści zazwyczaj zostawiają wiele do życzenia. Ogólnie jak trafiam na lekturę nieciekawa, nie czytam jej dalej. W końcu nikt nie będzie mnie z niej przepytywal. Życzę trafiania na lepsze lektury :)
OdpowiedzUsuńSwego czasu też tak robiłam, ale odkąd zaczęłam prowadzić tego bloga, to czytam wszystko od dechy do dechy, żeby móc potem napisać swoją opinię na temat danej książki.
Usuńhmmm czasami takie recenzje mogą zachęcić, nabrałam chęci żeby sprawdzić czy serio jet tragicznie...
OdpowiedzUsuńZ własnego doświadczenia wiem, że te negatywne recenzje czasami bardziej zachęcają, niż zniechęcają, bo czytający je chce się sam przekonać, czy to rzeczywiście taki chłam.
UsuńOstatnio nie po drodze mi takim typem powieści, więc z tej po takiej opinii i tak zrezygnuję
OdpowiedzUsuńNiczego nie tracisz. :)
UsuńDo debiutów podchodzę z naprawdę wielką rezerwą. Boje się takiego zawodu, no po tę książkę na pewno nie sięgnę. ;)
OdpowiedzUsuńUwierz, Twoje życie nie straci na jakości, jeśli jej nie przeczytasz. :)
UsuńNo też tak właśnie uważam, a zauważyłam że mamy podobne zdania co do niektórych książek także na pewno tej nie poznam ;)
UsuńI prawidłowo, lepiej czytaj inne książki. :)
UsuńZazwyczaj nie mam nic do debiutów bo często nawet nie sprawdzam, która książka danego Autora/ki była pierwsza. Niestety czasami nie da się przebrnąć, też meczylam niejednokrotnie takie BRYLANCIKI.
OdpowiedzUsuńTo są po prostu istne diamenty literatury współczesnej. :D Niestety, takie książki potrafią zabić we mnie chęć sięgania po kolejne debiuty.
UsuńMożesz sięgać po udane debiuty, a takich jest wiele ;) Chociażby Andy Weir z "Marsjaninem" czy "Bot" Maksyma Kidruka.
OdpowiedzUsuńZapamiętam te dwa tytuły i chętnie po nie sięgnę, ale jeśli znowu się przejadę, to Cię znajdę. :D ;)
UsuńNiestety NR ma na swoim koncie całkiem sporo takich wpadek. Szkoda, bo wiele książek faktycznie ma potencjał.
OdpowiedzUsuńNauczona doświadczeniem zaczęłam omijać książki od tego wydawnictwa szerokim łukiem.
UsuńZatem uważać będę, aby nie trafić na tę książkę. Szkoda, że tak mało przekonująca.
OdpowiedzUsuńNiestety, a sama historia i pomysł na nią miały naprawdę potencjał.
UsuńJa daję szansę wszystkim równo jak leci - czy zawodowy pisarz czy debiutant ;) Czasem też się przejadę na niektórych książkach, chociaż ostatnio trafiła mi się perełka ;) A nawet dwie ;) No i to już którąś recenzja książek od tego wydawnictwa, która jest negatywna :/ Po twojej recenzji z pewnością po nią nie sięgnę, faktycznie taka oklepana :/
OdpowiedzUsuńMam wrażenie, że Novae Res wyda wszystko, nawet bohomazy na papierze toaletowym, byleby wydać. Serio. Od ostatniej akcji doszłam do wniosku, że więcej nie będę czytać książek od nich, chyba że na czytniku, gdzie mam wykupiony abonament w Legimi. :D
UsuńRecenzja rozwaliła mnie na łopatki :D Chyba już nie muszę czytać książki ;)
OdpowiedzUsuńCieszę się, że tak Cię ubawiła moja pisanina. :D
UsuńDaję szansę debiutom, w końcu każdy kiedyś zaczyna. Nawet chętnie po nie sięgam, lecz ostatnio, po kilku porażkach, mój zapał wobec nich minął. Teraz podchodzę do nich z nieco innej perspektywy, najpierw czytam nowsze ksiąąki autora, dopiero potem wracam do jego korzeni w sztuce pisania, sprawdzić, jak się rozwinął. :)
OdpowiedzUsuńTrochę gorzej sytuacja wygląda, kiedy pisarz wydał tylko jedną książkę, więc nie ma z czym tego porównać...
UsuńPoczątek bardzo przypomina Złodzieja Pioruna Percy Jacksona. Tylko tam była mitologia grecka
OdpowiedzUsuńMam na półce tę książkę po węgiersku i cały czas sobie obiecuję, że w końcu ją przeczytam. :D
UsuńNigdy wcześniej o niej nie słyszałam i z tego, co piszesz nie mam czego żałować. Trochę szkoda, bo już po opisie fabuły widać, że mogłaby być to ciekawa historia.
OdpowiedzUsuńPomysł był dobry, tylko wykonanie spierdzielone na każdym poziomie. :/
Usuńniedopracowany debiut to często wina leniwego wydawcy - nie tylko nad debiutami trzeba pracować redakcyjnie - ale pseudo wydawcy widać pewnych rzeczy nie rozumieją - potem męczy się czytelnik/czytelniczka, a i autor topi tekst... no i drzew szkoda.
OdpowiedzUsuńhttps://polecampoczytac.blogspot.com/
Szkoda autora, bo potem czytelnik/czytelniczka już po jego książkę nie sięgnie po takim strasznym debiucie, na którym się sparzył. :/
UsuńNie zgadzam się z tym, że debiuty to zło. Bo to wrzucanie wszystkich do jednego worka. Są na świecie (nawet w naszym kraju, co może zaskoczyć wielu) tacy pisarze, którzy już swoją pierwszą książką potrafią zaskoczyć czytelnika swoimi umiejętnościami oraz pomysłowością. Sama nieraz natrafiam na takie i ogromnie się z tego powodu cieszę. Jednakże to, co tutaj przedstawiłaś, to typowe błędy, które może popełnić nawet doświadczony pisarz, który wchodzi w jakiś gatunek (wtedy też poniekąd staje się debiutantem z pewnym dorobkiem). Schemat pogania schemat, a wszystko staje się przewidywalne. Ale nad tym też powinno się popracować z redaktorem. Ewentualnie przed wydaniem dać książkę do przeczytania komuś, kto ją szczerze oceni i pomoże wyeliminować błędy...
OdpowiedzUsuńW pewnej mierze masz rację, tylko problem robi się, kiedy korekta i redakcja stwierdziły, że one biorą wolne, a książka idzie do druku tak, jak jest napisana. Poza tym, wybacz, ale nie wierzę, że doświadczony pisarz, nawet wchodząc w nowy dla siebie gatunek, pisałby go stylem gimnazjalisty.
UsuńScehmaty kompletnie mi nie przeszkadzają, tak jak i przewidywalność fabuły - bądźmy szczerzy, po przeczytaniu sporej ilości książek wszędzie znajdziesz schematyczność i przewidzisz jak dalej może potoczyć się fabuła. XD Zgadzam się natomiast jeśli chodzi o dobór języka i umiejscowienie akcji - jeśli już decydujesz się na coś, co trąci średniowieczem to raczej nowsze słownictwo zaburza bardzo całość.
OdpowiedzUsuńKiedy widzę w historii stylizowanej na średniowiecze współczesne słownictwo, to, dosłownie, cholera mnie bierze. Bądźmy konsekwentni, żeby cała historia miała ręce i nogi, na litość boską. Co do schematów i przewidywalności, to nie sposób się nie zgodzić, ale i tak można coś oryginalnego wciąż wymyślić. :)
UsuńTeż oststnio trafiłam na książkę z tego wydawnictwa, która nie przypadła mi do gustu i również był to debiut. Jednak czytałam także lepsze książki od Novae Res i dlatego mogę podratować ich już i tak poważnie nadszarpniętą opinię. Po tę książkę prawdopodobnie nie sięgnę, nic mnie do niej nie przekonuje
OdpowiedzUsuńJa już sama nie wiem, czy cokolwiek podratuje ich wizerunek w moich oczach... :/
UsuńCzasem chaos w fabule buduje napięcie, a czasem, ja tu, przeszkadza, że nie da się czytać.
OdpowiedzUsuńTutaj chaos w fabule to mnie po prostu doprowadzał do szału, a w dodatku cała fabuła nudziła niemiłosiernie...
UsuńO widzisz! A ja czasami trafiam na bardzo dobre debiuty, ale nie z tego gatunku. Ale dziękuję za szczerość będę wiedziała, czego unikać. Przynajmniej się uśmiałam czytając recenzję. Jak zwykle poziom ironii level hard! Uwielbiam Twoje opinie. Zwłaszcza te negatywne :D
OdpowiedzUsuńI teraz to sama nie wiem, mam się obrazić, czy ucieszyć na taki komplement? :D Przynajmniej ktoś miał ubaw dzięki mnie, więc w sumie miło to wiedzieć. :D
UsuńJa sama Rozumiem że debiut może być słaby to jest jak pierwsza taka wydana książka ważne żeby kolejne były lepsze żeby się człowiek rozwijał. Dlatego też mam nadzieję że autorka wyniesie dużo dobrego tego doświadczenia. Muszę to też wspomnieć że tak że nie lubię jak akcja bardzo szybko się kończy. To jest naprawdę bez sensu Kiedy zaczyna się jakiś problem a po trzech zdaniach już masz go rozwiązanego. Obszar bardzo często Denerwuję się gdy dany problem się ciągnie i nie może się rozwiązać, ale to właśnie ciągnie do książki nie pozwala się oderwać. Wtedy człowiek zaczyna przeżywać i wczuwać się w atmosferę.
OdpowiedzUsuńTutaj nie ma kiedy się zdenerwować, bo zaraz magicznie problem znika i już wszystko jest elegancko i pięknie. Debiuty są ważne, jasne, każdy kiedyś zaczynał, ale od tego jest redaktor i korekta, żeby ta książka cokolwiek sobą przedstawiała, a nie nadawała się tylko na podpałkę do kominka.
UsuńNie zgodzę się z Tobą, że debiuty to zło. Tak bywają lepsze i gorsze jak to w zyciu bywa. Niemniej każdy autor miał kiedyś swój debiut. Nawet ten najlepszy. Większość autorów jednak wyciąga wnioski ze swoich błędów i poprawia je dzięki czemu mogą szkolić swój warsztat pracy.
OdpowiedzUsuńSam pomysł na historię dla mnie świetny. Szkoda, że wyszło jak wyszło i skończyło się raczej kiepska książka.
Muszę się zgodzić z Marta z Stacji Książka, że twoje negatywne opinie są doprawdy wybitne. I to jak najbardziej komplement. Sarkazm i ironia na najwyższym poziomie 😁 obłędne. :) Kinga
Może powinnam napisać, że nie wszystkie debiuty to zło, ale chyba do tej pory nie natknęłam się na żaden dobry debiut... Uważam, że od tego jest wydawnictwo i zatrudniony w nim redaktor i korektor, żeby pomóc debiutującemu pisarzowi i żeby jego książka była jak najlepsza. Tu, mam wrażenie, że Kalina Bobras napisała tę książkę w gimnazjum, a potem wysłała do NR i oni ją wypuścili bez patrzenia, co to jest.
UsuńDzięki - cieszę się, że nie wyszłam z wprawy w byciu sarkastyczną i ironiczną. :D
Novae Res i wszystko jasne.
OdpowiedzUsuńA swoją drogą, te udziwnione nazwy to chyba tylko wierny fan wypowie płynnie.
Zasadniczo to ja nie mam nic przeciwko dziwnym i skomplikowanym nazwom, ale wolałabym, żeby autorka była konsekwentna i albo używała tych dziwnych nazw, albo zwykłych, angielskich względnie polskich.
UsuńJa generalnie też nie mam problemu z dziwnymi nazwami jeśli się je właściwie używa, ale nie wiem jak to wymówić, co bywa frustrujące.
UsuńFakt, ja je zazwyczaj wtedy czytam tak, jak są napisane, żeby mi było łatwiej. :D
UsuńJa próbowałam przeczytać na głos, musiałam potem położyć lód na szczękę
UsuńNo, ja, na szczęście, mam na tyle dużą wprawę w mówieniu w dziwnych obcych językach, jak węgierski i fiński, że takie udziwnione nazwy nie powodują u mnie zwichnięcia żuchwy. :D
UsuńZatem nie będe raczej czytać tej książki
OdpowiedzUsuńMożna sobie ze spokojnym sumieniem odpuścić.
Usuń