Ludzi od zawsze ciekawiło to, co nieznane, co miała dopiero przynieść przyszłość. I od niepamiętnych czasów zastanawiali się, jak rozwinie się ich przyszłość. Nic dziwnego więc, że literatura science-fiction usiłowała odpowiedzieć przynajmniej na część tych pytań i dać jakiekolwiek wyobrażenie tego, co przed nami. Taką też próbę podjęła Kate Wilhelm w swojej wielokrotnie nagradzanej powieści Gdzie dawniej śpiewał ptak (tytuł został uhonorowany Nagrodą Hugo za najlepszą powieść, Nagrodą Jupitera oraz Nagrodą Locusa).
W fantastyce europejskiej od dawien dawna triumfy święci średniowiecze jako epoka, w której autorzy osadzają swoje fabuły. Ostatnio do mainstreamu przebiła się też słowiańskość – czas niby ten sam, ale całkowicie inne realia kulturalne. Na szczęście żyjemy w epoce globalizmu, w której docierają do nas również powieści z całkowicie odmiennych kręgów kulturowych. Tak zrobiła powieść Tashy Suri, pierwszy tom serii Płonące Królestwa, czyli Jaśminowy Tron.
I tak oto coraz śmielej zza rogu wygląda koniec tego roku, a dopiero co go zaczynaliśmy. Ani się człowiek obejrzał, a tu już październik się skończył, listopad też już bliżej końca niż początku, a w drzwiach stoi grudzień. Szkoda, że czas tak szybko ucieka, ale nic na to, niestety, nie poradzimy, musimy się cieszyć tym, co mamy.
Opowieść nie ma początku ani końca, ma tylko prowadzące do niej drzwi. Opowieść to niekończący się labirynt słów, obrazów i duchów przywołanych po to, żeby wyjawić nam ukrytą prawdę o nas samych. Opowieść to w ostatecznym rozrachunku rozmowa tego, kto ją pisze, z tym, kto ją czyta, ale narrator może powiedzieć tylko tyle, na ile pozwoli mu warsztat, a czytelnik wyczytać tylko tyle, ile sam ma zapisane w duszy.
Ja wiem, że to klasyk, ale... Rany boskie, jak ten rok pędzi! Ledwo zaczynał się, a tu już ostatnia prosta, bo wrzesień za nami, została tylko połowa października, listopad, grudzień i znowu zmiana w kalendarzu. W każdym razie, skoro wrzesień to jesień, a jak ta pora roku, to długie wieczory, świeczki, kocyk i czytanie książek, czyli to, co tygryski (i wiewiórki) lubią najbardziej.