Imperium kolibra – Żaneta Siemsia-Pindur

Słyszę debiut i mówię: nie, nie mam na to sił. A potem słyszę: Londyn z XIX wieku, Aztekowie, alternatywna historia... I jestem kupiona. Bardzo bym chciała, żeby takich debiutów było jak najwięcej na naszym rynku wydawniczym – tak przemyślanych, tak dopracowanych i tak dobrze napisanych.

Imperium kolibra - Żaneta Siemsia-Pindur


Imperium kolibra to historia dwóch azteckich przyjaciół – Eztliego de Garlande'a i Toltecatla Tecciztecatla. Ten pierwszy jest inżynierem i buduje londyńskie metro, a drugi ma niedługo zostać kapłanem boga Huitzilopochtlego. Ich przyjaźń zostaje wystawiona na poważną próbę na szczycie piramidy, gdzie ma odbyć się krwawy rytuał składania ofiary z człowieka – czy uda im się uratować łączącą ich więź?

Duchy wojowników zmieniają się w kolibry.

Gdybym przed sięgnięciem po tę książkę nie wiedziała, że to debiut, to w życiu bym nie uwierzyła. Autorka dopracowała swoją historię w najmniejszych szczegółach, dbając o to, żeby fabuła nie rozlazła się w szwach, a bohaterowie budzili wiele emocji. Ułatwieniem dla niej z pewnością było to, że nie tworzyła swojego świata od podstaw, ale bazowała na historycznym, dziewiętnastowiecznym Londynie, wypełnionym dymem z fabryk i zapachem czekolady. Do takiego otoczenia wprowadziła Azteków, którzy podbili w przeszłości Europę, a z białych ludzi czyniąc posłusznych sobie niewolników lub ubogą warstwę robotników. Nie uważam tego absolutnie za minus. Problemem wielu debiutantów jest tworzenie rozległych światów, w których potem sami zaczynają się gubić, a na tym traci opowiadana historia. Według mnie lepiej bazować już na czymś, co mamy gotowe, niż zamotać się na amen w nowej rzeczywistości.

Nie wsadza się dłoni w paszczę jaguara. Tym bardziej, jeśli w garści trzyma się złoto.

Plusem Imperium kolibra jest czerpanie pełnymi garściami z cywilizacji Azteków. Jak do tej pory w polskiej fantastyce natknęłam się jedynie na dwóch innych autorów, którzy zdecydowali się sięgnąć po wątki z historii Południowej Ameryki: Michał Gołkowski w swojej serii o Zahredzie (mam w planach lekturę, bo książki tego pisarza uwielbiam) i Wojciech Zembaty w dylogii Głodne Słońce (którą recenzowałam już tu i tu). Większość fantastyki bazuje raczej na quasi-średniowiecznej lub -renesansowobarokowej Europie, modna jest słowiańszczyzna, ale czerpanie z innych mitologii i cywilizacji zdarza się bardzo rzadko. Miło by było, gdyby to się zmieniło w najbliższym czasie. Jedyne, co przeszkadzał w lekturze, to problematyczne do odczytania nazwy azteckie, ale to już nie wina autorki – znając fiński i węgierski, jestem przyzwyczajona do skomplikowanego słownictwa i wymowy, ale tutaj miałam notorycznie problemy z imionami i nazwami własnymi.

Świat ciągle się zmienia. [...] Tylko ludzie i bogowie zostają tacy sami.

Dwóch głównych bohaterów powieści wywołuje wiele emocji. To moralnie szare postaci, bardziej antypatyczne niż sympatyczne. Nie uważam, żeby to był problem, bo najważniejsze, byśmy wobec bohaterów nie byli obojętni, a te postaci, które wzbudzają negatywne uczucia, są dużo ciekawsze z psychologicznego punktu widzenia. I tak de Garlande zachowuje się, jakby był centrum wszechświata, jest egocentryczny i nie przyjmuje do wiadomości, że może się mylić. Jak mniemam, leczy kompleksy i nadrabia miną fakt, że jest mieszanego pochodzenia (jego ojciec jest Aztekiem, zatem pochodzi z klasy rządzącej, a matka to Europejka, czyli niziny społecznej) i nie każdy czystej krwi Aztek traktuje go jak równego sobie. Eztli w wielu chwilach uważa, że może pomiatać innymi i wykorzystywać ich do swoich celów. Jego najlepszy przyjaciel, przyszły kapłan, Toltecatl, to ciepła klucha, daje sobą rządzić, i jedyne, co potrafi robić, to użalać się nad sobą i znajdować miliony wymówek, by nie podejmować konkretnych decyzji. O dziwo, bywały jednak chwile, że jeden i drugi budził we mnie jakieś ciepłe uczucia, bo potrafiłam zrozumieć ich postępowanie i żałowałam tego, jak potoczyły się ich życia.

Po raz pierwszy uświadomił sobie, jak bardzo ironiczne było to, że coś tak świętego jak tytoń sprzedawano na każdym rogu po parę centów za sztukę. Europa wypaczała dawne zwyczaje, a bogowie...

Przyznaję, nie mogę nachwalić się tej książki. Autorka zadebiutowała z naprawdę wysokiego C i mam ogromną nadzieję, że utrzyma tak wysoki poziom przy kolejnych tomach serii. Intrygujący, niejednoznaczni bohaterowie, ciekawy świat przedstawiony, polityczne intrygi i mitologia aztecka gwarantują świetną rozrywkę. Niecierpliwie czekam na następne części Imperium kolibra i trzymam mocno kciuki, by pojawiły się jak najszybciej.

Wszystkie cytaty pochodzą z książki Imperium kolibra Żanety Siemsia-Pindur.


Pięć na pięć żołędzi

Tytuł: Imperium kolibra

Autor: Żaneta Siemsia-Pindur

Cykl: Imperium Kolibra, tom I

Wydawnictwo: Spisek Pisarzy

Liczba stron: 430

Data premiery: 16.10.2024

ISBN: 9788397035485

Imperium kolibra - Żaneta Siemsia-Pindur

Za możliwość przeczytania książki dziękuję Mozak in Bookland

Komentarze