Komornik. Arena dłużników #1 – Michał Gołkowski
Są takie nazwiska w świecie literackim, o których wiem, że zawsze zapewnią mi rozrywką. Po pierwszym spotkaniu z prozą Michała Gołkowskiego pod postacią trylogii o Komorniku przepadłam totalnie. Te trzy tomy przekonały mnie do tego autora bardziej niż jakakolwiek recenzja, jaką przeczytałam w życiu. A gdy usłyszałam, że pierwotna trylogia będzie miała kontynuację... Cóż, wiedziałam, że po prostu muszę ją przeczytać.
Na razie byłem jednoosobową watahą spierdolenia, zamierzającą bawić się w hardkor '44 i palić czołgi.
O matko i borze norweski, jaka to jest porąbana książka! Mówię jednak w takim pozytywnym, dobrym sensie. Całkowita i zupełna karuzela spierdolenia. Archanioł i aniołowie zstępujący na Ziemię, Apokalipsa, która jednocześnie jest i jej nie ma (wypisz wymaluj Apokalipsa wg. świętego Schrödingera), a pośród tego wszystkiego Ezekiel, który usiłuje ogarnąć ten burdel na kółkach. I jako jedyny człowiek na całym świecie wie, czego może się spodziewać w ciągu najbliższych dni czy miesięcy, więc wydawałoby się, jest na uprzywilejowanej pozycji. No, może i byłby na takiej, gdyby nie fakt, że ciągle i uparcie goni go niezapowiedziany gość, chcący otrzymać klucz do Bram Niebios. A to wcale nie ułatwia przeżycia w świecie, gdzie nie można używać niczego, co nie przypomina przedmiotów używanych w czasach, gdy żył Chrystus. I wybaczcie, ale sama myśl, że można jeździć po świecie czołgiem ozdobionym łacińskimi cytatami z Pisma Świętego albo z modlitw i z wizerunkami świętych, nieodmiennie doprowadza mnie do wybuchów dzikiego śmiechu.
Mówią, że ból się nie stopniuje. Że nie ma dla mężczyzny większego bólu niż uderzenie w słabiznę. Powiadają też, że kobieta odczuwa przy porodzie ból podobny do tego, jaki musieli czuć Słowianie budujący swoje państwa z gówna i patyków, zanim na ich ziemie przybyli pierwsi Wikingowie.
Jedno i najważniejsze ostrzeżenie. To nie jest książka dla młodszych czytelników, krew się tu leje gęsto, a przekleństwa latają w powietrzu częściej niż muchy nad na wpół zgniłym trupem. Przed lekturą należy się też uzbroić w sporą ilość dystansu do siebie oraz do własnej wiary, jeśli jesteście wierzący. U Gołkowskiego nie ma absolutnie żadnych świętości, wszystko może zostać sprowadzone do bluźnierstwa i zmieszane z błotem. Przy tym wszystkim autor pisze w naprawdę ciekawy oraz inteligentny sposób, nawiązując do współczesnej popkultury (nie tylko do filmów czy muzyki, ale też do memów – złoto!). Nie boi się ironizować i śmiało sięga po sarkazm. Ten facet ma łeb na karku i dobrze wie, co robi, pisząc takie książki.
Zastanawiające, jak bardzo silna jest w człowieku skłonność, aby w sytuacji zagrożenia sięgać ku autodestrukcji.
Czy mi się podobało? No raczej! Ja serio uwielbiam takie porąbane książki, napisane inteligentnie, z humorem i dowcipem. Nie urażają mnie przekleństwa, a obrazoburczość to coś, co stworzone w odpowiedni sposób, sprawia, że sama morda mi się śmieje. Na szczęście już na dniach premiera drugiego tomu, po którym spodziewam się naprawdę ostrej jazdy, zatem... Niech ta karuzela spierdolenia kręci się jak najdłużej!
Wszystkie cytaty pochodzą z książki Komornik. Arena dłużników #1 Michała Gołkowskiego
To jedna z najbardziej porąbanych serii, ale bardzo mi pasuje poczucie humoru autora i nic na to nie poradzę. :D
OdpowiedzUsuń