Brassel – Tomasz Kocowski
Historie alternatywne mają to do siebie, że są ciekawym spojrzeniem na naszą przeszłość i sposobem, by zadać sobie pytanie – a co by było, gdyby... Chyba właśnie dlatego ten gatunek budzi spore zainteresowanie wśród czytelników i sprawia, że czyta się go z ogromną ciekawością. A w moje ręce, dzięki uprzejmości wydawnictwa Oficynka, trafiła właśnie taka opowieść, czyli Brassel Tomasza Kocowskiego.
Bryła świata ruszyła z posad i nie wiadomo, w którą stronę pędzi!
Zacznę od jaśniejszych punktów w całej książce. Pomysł na świat Zwergów, mieszkających pod XIX-wiecznym Wrocławiem, był naprawdę ciekawy i można wokół niego wybudować interesującą fabułę. Niestety, na dobrym pomyśle się skończyło. Zwergów dostajemy jak na lekarstwo, nie dowiadujemy się o nich właściwie nic, tyle tylko, że są grubiańscy, aroganccy, uważają się za lepszych od ludzi i bardzo rozwinęli się technologicznie, ale produkty jak piwo i żywność muszą kupować od mieszkańców powierzchni. Poza tym same Zwergi pojawiają się raz albo dwa i właściwie są tylko ozdobnikiem do całej fabuły.
To nie tak, że się nie martwię, ale po prostu zaakceptowałam to, że żyjemy w męskim świecie. Mężczyźni rządzą, toczą wojny i się zabijają, a my musimy się w tym odnaleźć.
Jeśli chodzi o fabułę, to, niestety, sama nie do końca rozumiem, o czym chciał napisać powieść autor. Samo osadzenie akcji w okolicach Wiosny Ludów to dobry zabieg, ale mógłby zostać pociągnięty i sama rewolta w Brassel mogłaby zostać świetnie osadzona na tle ówczesnych ruchów narodowowyzwoleńczych. Dodatkowo sam Kocowski w treści porusza kwestię narodowościową Ślązaków, którzy nie czują się ani Polakami, ani Prusakami czy Niemcami, tylko właśnie mieszkańcami Śląska. Niestety, ten problem zostaje tylko raz wspomniany i zapomniany, a mógłby być świetną podstawą do rozwinięcia fabuły.
[...] ale myślę, że brak pomysłu jest lepszy od głupiego pomysłu.
Historie alternatywne pozwalają na popuszczenie wodzów wyobraźni i, chociaż wypadałoby trzymać się pewnych realiów historycznych, to można zaszaleć. Szkoda, że autor postanowił po prostu przenieść w XIX wiek broń z wieku XX i na tym skończyła się jego kreatywność. Karabiny samopowtarzalne, czołgi, zeppeliny... Nic nowego, nawet bez wielkich zmian w nazwach i wyglądzie, więc czytelnik od razu domyśla się, cóż to za uzbrojenie. Oczywiście, chociażby w steampunkowej Wojnie Lotosowej Jay'a Kristoffa mamy bardzo podobny zabieg, ale tam przynajmniej wyposażenie armii zostaje zmodyfikowane do napędu na czerwony lotos, więc zyskuje nowy wymiar.
"Pieniądze, pieniądze i jeszcze raz pieniądze" to miał odpowiedzieć Napoleon na pytanie, co jest potrzebne do prowadzenia wojen [...].
Bohaterowie też nie zachwycają. Opis na okładce głosi, że przywódcami rebelii są Bernard i Bolko, wuj i bratanek. Tak naprawdę głównym rebeliantem jest ten pierwszy, z prostej przyczyny – nikt nie będzie słuchał kilkunastoletniego chłopaka, którego największym problemem jest zabranie dziewczyny na randkę. Przy postaci Bolka znowu mamy to samo, co przy kwestiach narodowościowych – można było pogłębić jego portret psychologiczny i mocniej rozbudować konflikt na linii ojciec-syn (Otto, ojciec Bolka, dziesięć lat przed rozpoczęciem fabuły odszedł do Zwergów i już tam został), a zostaje to raz czy dwa wspomniane i wątek się urywa. Ponadto wątek romantyczny jest wciśnięty w historię na siły, a rozdziały z udziałem Bolka i jego ukochanej, Mathilde, miały na celu chyba tylko napompowanie objętości książki. Dokładnie tak samo, jak w przypadku postaci Mathiasa, strażnika więzienia, który nie wiadomo po co ugania się za nastolatkiem po całym Brassel i próbuje skrzywdzić jego albo Mathilde.
Naród poniewierany przez wieki, rozrywany przez sąsiadów nie po to się jednoczy, by rozrywać innych.
Ta powieść to jest w ogóle koszmar redakcyjny chyba. W trakcie akcji postaci zmieniają nagle płeć ni z tego, ni z owego, imiona bohaterów są przekręcane, a dialogi zajmują całą stronę bez żadnych dodatkowych informacji, kto wypowiada daną kwestię. Nie wiem, czy redaktor i korekta zaspani ogarniali treść, czy po prostu już im się nie chciało, ale błędy ortograficzne trafiające się co kilka stron był dla mnie tylko gwoździem do trumny.
"Po bitwie nie ma wrogów, są tylko ludzie."
Streszczając maksymalnie cały ten przydługi wywód – Brassel mogłoby być dobrą książką, gdyby tylko autor nie poucinał wielu wątków w połowie, a reszty nie pozostawił samym sobie. Sporo tu do dopracowania, szczególnie zakończenie z gatunku deus ex machina mnie w ogóle do siebie nie przekonało. Światełko w tunelu jednak widzę – czy zdecyduję się na kolejne książki autora, jeśli się ukażą, tego nie wiem, ale podejrzewam, że wielu osobom powieść może się spodobać. Zresztą, sami się przekonajcie.
Wszystkie cytaty pochodzą z książki Brassel Tomasza Kocowskiego.
Ojojoj, jednym słowem porażka na całej linii. Szkoda, że ciekawy pomysł został tak zaprzepaszczony.
OdpowiedzUsuńSzkoda, że książka nie do końca wyszła tak jak powinna :( Odpuszczę sobie lekturę
OdpowiedzUsuńKupiłam, przeczytałam i chyba mogę się z Tobą zgodzić. Porażka kompletna...
OdpowiedzUsuńPoczątkowo byłam zainteresowana, jednak opinia Twoja i innych ekspertek mnie chyba zniechęciła...
OdpowiedzUsuńSzkoda, że tak nisko oceniłaś. Mi się spodobała ta książka, ale cóż. Kwestia gustu :))
OdpowiedzUsuń>Nie wiem, czy redaktor i korekta zaspani ogarniali treść, czy po prostu już im się nie chciało<
OdpowiedzUsuńZakładasz, że redaktor i korektor w ogóle tę książkę widzieli - a to może być błędne założenie. Już dziś na innym blogu komentowałem tę powieść:
>Oficynka się tym nie chwali (chyba), ale na forach można znaleźć informacje, że wydaje w znaczniej mierze w tzw. self publishingu (czyli autor płaci za wydanie książki). Z zasady tak działające wydawnictwa nie zapewniają profesjonalnej redakcji i korekty<.
Założenie chyba faktycznie błędne z mojej strony, ale zazwyczaj przyjmuję, że jakakolwiek korekta była przeprowadzona... Cóż, tutaj chyba nie.
UsuńNiestety, ale niska ocena chyba zasłużona!
OdpowiedzUsuń