Gdy świat staje w płomieniach – recenzja "Wojny makowej" Rebecci F. Kuang

Debiuty bywają naprawdę różne. Są takie, o których chcemy jak najszybciej zapomnieć, bo były tak złe. Są też takie, obok których przechodzimy obojętnie, zwykłe średniaki, po których przeczytaniu zapominamy, że w ogóle mieliśmy je w rękach. Jednak są również takie, które zostawiają nas z niedosytem i poczuciem, że chcielibyśmy jeszcze więcej książek spod pióra tego autora. Właśnie takim debiutem jest Wojna makowa Rebecci F. Kuang.

Rin to nastolatka, sierota wojenna, która chce wyrwać się z wioski i uciec od swoich przybranych rodziców, handlarzy nielegalnym opium. Jedynym wyjściem jest zdanie państwowego egzaminu i dostanie się do wojskowej akademii w Sinegardzie – jedynej takiej uczelni w kraju, która nie wymaga ogromnego czesnego od swoich studentów, a która kształci ich na znakomitych generałów i dowódców. Jednak i tu dziewczyna nie ma łatwo – jest jedyną uczennicą z pospólstwa w całej akademii, przez wielu wyśmiewaną i wykpiwaną. Rin mimo wszystko się nie poddaje, w efekcie czego trafia pod skrzydła mistrza tradycji, Jianga, który szkoli ją indywidualnie – wszak na egzaminach kończących pierwszy rok okazuje się, że Rin ma dziwny, tajemniczy dar, którego nikt u niej nie podejrzewał. Nie dane jest jednak uczniom cieszyć się nauką w stolicy, bo na granicy wybucha wojna z Federacją Mugen. Wszyscy, włącznie z Rin, zostają wcieleni do wojska, by odeprzeć napór wrogiej armii. A Rin musi w tym wszystkim odnaleźć siebie i sobą pozostać, co wcale nie jest takie łatwe wśród okropności wojny.

O matko i córko, jakie to było dobre! Już dawno nie miałam w rękach tak świetnego debiutu, który od pierwszej strony by mnie wciągnął i nie wypuścił aż do ostatniej kropki. Rebecca F. Kuang chyba rzuciła na mnie jakieś zaklęcie, bo naprawdę nie potrafiłam się oderwać od tej powieści. Już teraz wprost nie mogę doczekać się drugiego tomu!

W Wojnie makowej lądujemy w świecie przypominającym dawną Japonię, gdzie całkowicie zakazane jest handlowanie opium i innymi narkotykami. Jednak w porównaniu do średniowiecznej Japonii, tutaj wszyscy to praktycznie chodzący ateiście, niewierzący w bogów i duchy opiekuńcze, mimo ogromnego, bo aż sześciedziesięcioczteroosobowego panteonu. Wyjątkiem są szamani, czyli ludzie, którzy potrafią porozumiewać się z bogami przy pomocy opiatów (a ci bardziej uzdolnieni i bez nich), a wręcz pozwalający na to, by bogowie wstępowali w ich ciała i pomagali im. Jednak nie ma nic za darmo – każda taka pomoc musi zostać okupiona ofiarą, jaką wybierze dany bóg, nierzadko bolesną dla samego szamana. Są też cike – jeśli mam być szczera, to mnie kojarzyli się uparcie z arabskimi asasynami – niesławna Trzynasta Dywizja w państwie, której każdy członek ma indywidualną moc i jest szamanem, umiejącym kontaktować się ze swoim bóstwem opiekuńczym.

Autorka stworzyła prawdziwych bohaterów, postaci z krwi i kości. Chociaż wydawałoby się na początku, że nie unikniemy standardowego i tak ostatnio modnego schematu nastolatki ratującej świat, szybko okazuje się, że otrzymujemy coś wręcz przeciwnego. Rin to zwykła dziewczyna, która musi wiele poświęcić, by osiągnąć spełnienie marzeń. Samo zdanie państwowego egzaminu i dostanie się do akademii w Sinegardzie, okupuje mnóstwem bólu i poświęcenia w imię nauki, a wcale nie lepiej jest w nowym miejscu. Rin jednak wie, czego pragnie, i zrobi wszystko, by to zdobyć. Chociaż spotykają ją porażki i upada nie raz i nie dwa, za każdym razem podnosi się uparcie, wzmocniona tymi niepowodzeniami, i twardo prze naprzód. Nie jest wolna od wad, nie jest wyidealizowana, nic nie przychodzi jej łatwo – wszystko dzieje się tak, jak w normalnym życiu. Takie podejście do głównej bohaterki cieszy, bo przejadły mi się już trochę idealne wybawicielki świata, którym wszystko idzie jak z płatka, a każdy problem rozwiewa się jak mgła w słońcu. Pozostali bohaterowie również zostali odmalowani w świetny sposób. Każdy ma swój charakter, jest indywidualnością i, co chyba najważniejsze, są postaciami dynamicznymi, mającymi realny wpływ na fabułę. Ich motywy ulegają zmianie, ich podejście do wielu spraw też ewoluuje. A to wszystko składa się na barwną mozaikę charakterów, których poczynania śledzimy z wypiekami na twarzy.

Jak na debiut, autorka podjęła się niemal niemożliwego. Wykreowała świat przedstawiony, którego rozmach zapiera dech w piersiach. Chociaż, jak sama mówiła w wywiadach, wiele wydarzeń jest inspirowanych zdarzeniami historycznymi z historii jej ojczyzny, to i tak splecenie ich wszystkich, a także innych wątków i magii w jedną, misterną nić było zadaniem, które właściwie od razu skazałabym na niepowodzenie, słysząc, że podejmuje się go debiutantka. Rebecca F. Kuang ma jednak ogromny talent i wspaniały styl i wyszła z tego zadania obronną ręką, przedstawiając nam alter ego Japonii, które oczarowuje czytelnika już od pierwszych słów.

Od strony technicznej, Fabryka Słów wspięła się na wyżyny, tworząc tę książkę. Na wklejce od okładki, zarówno z przodu, jak i z tyłu, mamy rozrysowaną mapę świata przedstawionego, co znacznie ułatwia śledzenie akcji tym, którzy są fanami takich rzeczy. Dodatkowo w środku mamy również ilustracje, w tym kilka na dwie strony, które świetnie komponują się z przedstawioną treścią i są jej genialnym uzupełnieniem. A sama okładka... Cóż, mnie jej wersja z biało-szarą okładką i kobietą w czerwonej sukni urzekła całkowicie.

Nie potrafię podsumować tej historii jednym krótkim zdaniem. By przekonać się, jaki to świetny debiut, musicie sami ją przeczytać. Mimo kilku dłużyzn, których autorce nie udało się uniknąć, to powieść jest naprawdę genialna i uważam, że spodoba się wielu fanom fantastyki. Mnie pozostaje tylko czekać na tom drugi i na spotkanie z autorką, które było zaplanowane na tegoroczny Festiwal Fantastyki Pyrkon i które, mam ogromną nadzieję, odbędzie się mimo przesunięcia terminu tego wydarzenia.

Książka przeczytana w ramach Olimpiady Czytelniczej u Pośredniczki Książek.

Tytuł: Wojna makowa

Autor: Rebecca F. Kuang

Tłumaczenie: Grzegorz Komerski

Cykl: Wojna Makowa, tom I

Wydawnictwo: Fabryka Słów

Liczba stron: 640

Rok wydania: 2020




Recenzja powstała dla portalu:

Za egzemplarz serdecznie dziękuję:

Komentarze

  1. Lubię dobrze skrojone powieści z gatunku fantastyki. Będę więc miała ten tytuł na uwadze.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ciekawa historia i silna bohaterka książki.

    OdpowiedzUsuń
  3. Fajna okładka, to od razu widać ,że dzieje się nie w naszym świecie :-)

    OdpowiedzUsuń
  4. Przekonałaś mnie w pełni! Bardzo ciekawa tematyka i powiew egzotyki - to dokładnie to, czego w tej chwili szukam.

    OdpowiedzUsuń
  5. I to zdecydowanie książka dla mnie

    OdpowiedzUsuń
  6. Swego czasu ta książka niemal wyskakiwała mi z lodówki - była po prostu wszędzie! Nie dało się od niej odpędzić! I chociaż to mnie trochę zniechęca, tak liczne pozytywne recenzje kuszą. Myślę, że w końcu wezmę się za lekturę :D

    OdpowiedzUsuń
  7. Bohaterka odkrywa w sobie dar... ah, jakie to znajome. Aczkolwiek w tej książce przemawia do mnie ten klimacik wschodzu, walki i samozaparcia.

    OdpowiedzUsuń
  8. A faktycznie, bo Pyrkon ma być w lipcu. Chciałabym się tam wybrać, choć na jeden dzień.
    Jak zauważyła Jellyfish ta książka wyskakiwała zewsząd. Ale mnie nadal do niej nie ciągnie.

    OdpowiedzUsuń
  9. Jestem zaciekawiona tą pozycją. Chyba klimat Wschodu najbardziej do mnie przemówił ;)

    OdpowiedzUsuń
  10. Naprawdę bardzo przekonałaś mnie tą książką!:) Teraz mam mnóstwo czasu aby ją przeczytać

    OdpowiedzUsuń
  11. Ta okładka już dawno mnie przyciągała, a Twoja recenzja potwierdza że warto po nią sięgnąć!

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz