Głodne Słońce. Ołtarz i Krew – Wojciech Zembaty

Ameryki Środkowa i Południowa to wciąż krainy, które swoją tajemniczością przyciągają do siebie badaczy, naukowców i literatów. To obszary, których wszystkich tajemnic nadal nie poznaliśmy, a przez to kuszą one nas w dwójnasób. Dlatego są tak znakomitym miejscem do osadzenia w nich fikcji literackiej, szczególnie tej fantastycznej...

Recenzja drugiego tomu dylogii Głodne Słońce - Głodne Słońce. Ołtarz i Krew Wojciecha Zembatego wydawnictwo Powergraph
Tlatoani Odnowionego Przymierza, Quinatzin, postanawia wystawić w trakcie Ofiary Kamienia pojmanego przez Tennoka i Harana Szaratangę, Lwa Labiryntu, jako największą atrakcję. Jednocześnie wciąż knuje przeciwko Szurukanowi, zwierzchnikowi wszystkich kapłanów w państwie Kruzów, by doprowadzić do jego obalenia. Dobrym sposobem wydaje się ponowne wojenne wystąpienie przeciwko Tlaszkali, odwiecznym wrogom, zwłaszcza że wszedł w posiadanie mapy Labiryntu, budowli, która strzeże granic państwa. Haran zostaje przyjęty do gwardii królewskiej, w której niepomiernie się nudzi, nie mając wcale ochoty bawić się w politykę, więc informacja o następnej wojnie jest dla niego najlepszą z możliwych wiadomości. Tennok mimo swojego chrztu bojowego wciąż unika starć zbrojnych i woli chować się wśród zakurzonych ksiąg. Natomiast Citlali postanawia wstąpić do tajemniczej organizacji Matek, odsunięta za swoje niepowodzenia przy torturach Szaratangi przez Tysiąc Oczu od dalszej skrytobójczej i szpiegowskiej działalności. Pod ziemią zaś budzą się Zjadacze, obrzydliwi hikku'tai, a kolejny Cykl dobiega końca i zwiastuje całkowitą przemianę znanego ludziom świata...

Umysł uwielbia nawyki, zwodzi nas jak leniwy niewolnik, byle tylko uprościć sobie codzienną robotę.

Wśród powieści fantastycznych osadzonych w quasi-średniowiecznych realiach ze smokami, rycerzami i księżniczkami, dylogia Głodne Słońce Wojciecha Zembatego przypomina diament pośród zwykłych kamieni. Nie przypominam sobie innej powieści osadzonej w realiach Mezoameryki, połączone w dodatku z wątkiem postapokaliptycznym (świat Białoskórych nie istnieje, opanowany przez kataklizmy i epidemie). To powiew świeżości w literaturze fantasy, oby pierwszy i nie ostatni zwiastun czegoś nowego.

Żaden ojciec nie lubi faceta, który robi z jego niewinną córeczką to, co on sam z zapałem wyprawiał z jej matką. Kwestia szczerości wobec samego siebie.

Po pierwszym tomie, który był dość chaotyczny i stanowił wprowadzenie do właściwej akcji, którą obserwujemy w Ołtarzu i Krwi, ta część przedstawia się dużo korzystniej. Brak w niej chaosu, akcja jest dużo bardziej przemyślana, a poszczególne wątki prowadzone logicznie i dużo sprawniej. Autor, być może za namową redakcji, ograniczył też wulgaryzmy – nie mam nic przeciwko nim, ale w pierwszym tomie było ich stanowczo za dużo, wręcz miałam wrażenie, że były wstawiane zamiast przecinków i w całkowicie losowych miejscach. Zembaty również znacznie ograniczył współczesne słownictwo, które nijak nie przystawało do realiów opisywanych w książkach. Wspominki o koniach, które były w czasach Majów i Inków zwierzętami nieznanymi, zostały wyraźnie ograniczone. Nawet nazwy geograficzne, które w pierwszym tomie wciąż mi się mieszały ze względu na swoje podobieństwo, tutaj zrobiły się jakoś tak bardziej swojskie i nie pojawiały się co i rusz, wprowadzając niepotrzebny chaos. Taka redakcja wyszła historii na plus, dzięki temu nabrała ona płynności i wyrazistości.

Mędrcy mówią, że wszystko przemija, ale to tylko część prawdy. Jeśli przeszłość jest wystarczająco paskudna, wykrawa sobie w sercu nieśmiertelność. I nie da się pogrzebać jej, nieważne, czy próbujesz ją przebłagać, czy zagłuszyć modlitwą, zapomnieć, czy utopić w winie, powraca jak wypływający spod wody trup, zsiniały i wzdęty od jadu.

Pogłębieniu uległy również sylwetki psychologiczne postaci. Żadna z nich nie jest czarno-biała ani krystalicznie czysta, ale każda przechodzi jakąś przemianę i odnajduje siebie w ciągu wydarzeń, w które wpada. Quinatzin z despotycznego książątka przeradza się w prawdziwego tyrana, który wie, czego chce i który po trupach dąży do celu. Haran, mający w sobie krew Białoskórych, wydobyty z Dołów w Yugal, wciąż walczy z ciemnością, która się wówczas w nim zalęgła i stara się przeżyć w świecie ogarniętym pożogą wojny. Citlali, odtrącona i poniżona, za wszelką cenę nie chce być znowu marionetką w rękach mężczyzn i sama chce rządzić sobą i swoim losem. Tennok to tchórzliwy książę, który postanawia jednak w końcu wziąć swoje życie w swoje ręce i zapanować nad nim nieco, a nie dawać się mu nieść bezwolnie. Z tej bogatej palety charakterów najbardziej polubiłam Harana, nieźle pokaleczonego przez los, odpychanego przez wszystkich i całe życie idącego pod prąd, przy czym wbrew wszelkiemu rozsądkowi wychodzi z każdych tarapatów tylko z kolejnymi bliznami na duszy i ciele. Miał on w sobie coś takiego, że nie mogłam nie czuć do niego sympatii i nie kibicować mu przez wszystkie strony powieści.

[...] z biegiem lat doszedł do wniosku, że więzom krwi nadaje się wyolbrzymione znaczenie.

Oprócz wartkiej akcji autor serwuje nam również sporo przemyśleń nad sensownością wojny i postępu technologicznego. Quinatzin, wszczynający drugą w ciągu wojnę przeciwko Tlaszkali, wbrew woli kapłanów, obala odwieczną tradycję. Niszczy przeciwnika, z którym jego państwo toczyło walki od nieomal zamierzchłych czasów raz do roku, dzięki czemu miało stały dopływ jeńców, jako ofiar dla swych bogów, i niewolników, którzy mogli wydobywać tajemniczy kopal braazatal w Dołach. Czy jednak warto było zlikwidować jednego przeciwnika by szukać kolejnego? Czy lepiej toczyć ciągłą, jedną wojnę ze złem znanym zamiast z nieznanym? Dążenie tlatoaniego do postępu, do rozwoju technologicznego, też sprawiało, że tak naprawdę nikomu nie żyło się lepiej. Zamiast odejmować ludziom pracy, ten postęp jeszcze jej dokładał, nakręcał coraz bardziej sprężynę, która mogła w każdej chwili pęknąć. I tylko na końcu rodzi się pytanie: czy było warto?

[...] zawsze powtarzał, że prawdziwego żołnierza powinny boleć trzy rzeczy. Łapy od zabijania, kutas od pierdolenia i bebech od wrednego żarcia. Ale nie łeb.

Jeśli jesteście już znużeni czytaniem o smokach, zamkach, książętach i światach wyglądających jak europejskie średniowiecze, to powinniście koniecznie sięgnąć po tę dylogię. Głodne Słońce daje czytelnikowi powiew świeżości i udowadnia, że w fantastyce nie wszystko już było. Co prawda całość prezentuje dość nierówny poziom, z nieco słabszym tomem pierwszym, ale za to świetnym tomem drugim, ale jeśli nie boicie się okrutnych czasów Mezoameryki z ich kanibalizmem, ofiarami z ludzi i brutalnością, to śmiało sięgajcie po te książki, a się nie rozczarujecie.

Wszystkie cytaty pochodzą z książki Głodne Słońce. Ołtarz i krew Wojciecha Zembatego


5/5
Tytuł: Głodne Słońce. Ołtarz i krew

Autor: Wojciech Zembaty

Cykl: Głodne Słońce, tom II; Fantastyka z Plusem

Wydawnictwo: Powergraph

Liczba stron: 656

Rok wydania: 2019
Recenzja drugiego tomu dylogii Głodne Słońce - Głodne Słońce. Ołtarz i Krew Wojciecha Zembatego wydawnictwo Powergraph

Za egzemplarz serdecznie dziękuję:

sztukater.pl

oraz:

powergraph.pl

Komentarze

  1. Bardzo fajna lektura, cieszę się że dałaś jej maksymalna ocenę! Mi się naprawdę podobała!

    OdpowiedzUsuń
  2. Czytałam tylko pierwszą część, ale na pozostałe też przyjdzie pora. Ciekawa recenzja i zachęca do kontynuacji.

    OdpowiedzUsuń
  3. Miałam okazję czytać i mogę wystawić podobną ocenę. Fantastyczna lektura!

    OdpowiedzUsuń
  4. Czuje że przykuła moją uwagę. Chętnie sięgnę po ten tytułu

    OdpowiedzUsuń
  5. Nie często sięgam po fantastykę. Czasami warto oderwać się i poczytać coś innego.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz