Cień utraconego świata – James Islington
Są debiuty dobre i są debiuty złe. Są takie, o których zaraz zapominamy i takie, które siedzą nam w głowie przez dłuższy czas. Zazwyczaj mam szczęście natykać się na takie, które są w najlepszym razie po prostu nijakie. Na szczęście Cień utraconego świata chyba przełamał tę klątwę.
Davian uczy się w szkole magii. Jego życie nie jest jednak takie proste i łatwe, jakby się mogło wydawać, ponieważ nastolatek jako jedyny chyba w całej szkole nie potrafi czerpać ze swojej Esencji, a co za tym idzie, nie potrafi posługiwać się magią. Na dodatek żyje w świecie, w którym korzystanie z Esencji jest surowo zabronione i obłożone Paktami oraz Nakazami, których mający moc muszą przestrzegać. W przeciwnym razie ich zdolności zostaną im odebrane, a oni przemienieni w Cienie, czyli osoby, które zostały pozbawione możliwości posługiwania się Esencją, a wokół ich oczu powstają czarne plamy, odróżniające ich od innych ludzi. Na szczęście, Davian ma przy sobie dwójkę najlepszych przyjaciół: Wirra i Ashę, z którymi wspólnie zdobywa wiedzę o działaniu Esencji. Jednak na skutek nieprzewidzianych okoliczności Davian i Wirr uciekają ze szkoły, zdążając w stronę Bariery, odgradzającej ich świat od tego opanowanego przez potwory i demony, a Asha staje się Cieniem. Przed nimi kładzie się bardzo poplątana i skomplikowana ścieżka ich losów, którą przetną nie tylko przyjaciele, ale też wrogowie.
Nikt nie lubi oddawać oszczędności całego życia w ręce ludzi, którzy ciskają je do najbliższego rynsztoka. Zaryzykuję wręcz tezę, że potraktowany w ten sposób człowiek wychodzi na skończonego głupca.
James Islington w pierwszym tomie Trylogii Licaniusa, a jednocześnie w swoim debiucie literackim raczy nas bardzo rozbudowanym światem przedstawionym. Cały magiczny system opiera się na czerpaniu z Esencji, którą ma w sobie wszystko, co żyje na tym świecie, włącznie z roślinami i drzewami. Niestety, osoby, które mogą władać magią, są spętane Paktem, podpisanym nie tak znów dawno, który miał strzec zwykłych ludzi właśnie przed obdarzonymi. Pakt wcale nie ułatwia im życia, a wręcz przeciwnie – między innymi nie pozwala im na używanie magii nawet w samoobronie. Ponadto osoby, które potrafią władać Esencją, są przez resztę społeczeństwa prześladowane i gnębione ze względu na dawną wojnę, która doprowadziła do rzezi obdarzonych. Niełatwo jest żyć w tym świecie, oj, niełatwo.
Każdy, kto bierze miecz do ręki, jest w głębi serca zabójcą.
Sama fabuła jest poplątana niczym projekt unijnej ustawy. Nikomu nie można ufać, nikt nie mówi całej prawdy swoim towarzyszom, ani nie jest do końca tym, za kim się podaje. Nie wiadomo, czemu Davian otrzymał Naczynie i ma dotrzeć do Bariery, nie wiadomo, kim jest towarzyszący im chłopak, Caeden, który nie pamięta niczego od momentu, gdy znalazł się cały zakrwawiony w lesie niedaleko wymordowanej w pień wioski, i co łączy z nim Daviana. Do tego wszystkiego mamy jeszcze coraz bardziej kruchą Barierę, przez którą przemykają się siły zła, oraz armię Ślepców, która zmierza na Illin Illan, stolicę ojczyzny naszych bohaterów, czyli królestwa Andarry, i pozostawia po sobie tylko gołą ziemię. Trzeba przyznać, że wątków James Islington stworzył sporo, ale wszystkie logicznie się uzupełniają i po pewnym czasie splatają tak, że tworzą spójną całość, a także, co najważniejsze, domykają się w rozsądny sposób. Co więcej autor postawił na narrację trzecioosobową, ale z punktu widzenia różnych bohaterów – co rozdział, to inna postać przejmuje pałeczkę, więc wymaga to pełnego skupienia od czytelnika, by nie zgubić się w natłoku zdarzeń.
Oto właśnie, niestety, przyrodzona arogancja ludzkości. Za wszelką cenę chcemy wierzyć, iż wolna wola oznacza całkowitą niezależność od decyzji stwórcy.
Historia Daviana i jego towarzyszy to klasyczne origin story osadzone w ramach powieści drogi. Nasz głównych bohater wyrusza z bezpiecznej przystani, jaką była dla niego szkoła, i w trakcie swojej podróży zbiera coś w rodzaju drużyny, która ma go wspierać w walce ze złem, a jednocześnie uczy się nowych umiejętności. Na szczęście autorowi udało się uniknąć czegoś, co nazywam syndromem Wybrańca – nieważne, jak młody jest bohater i jak bardzo nie zna jeszcze swoich mocy, wszystko mu się udaje. W tym przypadku zarówno Davian, jak Asha i Wirr nie są idealni – popełniają błędy, uczą się na nich, potykają się i podnoszą na swojej ścieżce, dzięki czemu ich sylwetki nie są proste i płaskie, a nabierają rzeczywistych cech i wzbudzają w czytelniku sympatię. Zresztą tak samo mają pozostali bohaterowie drugoplanowi – raz ich lubimy, raz nie, raz się zżymamy, za drugim: kibicujemy. Istny rollercoaster emocjonalny!
Tak postępują jedynie ludzie słabi. [...] Mają odwagę wierzyć tylko w to, co można zobaczyć, dotknąć i zmierzyć.
Po słabych, kiepskich bądź nijakich debiutach, na jakie do tej pory się natykałam, Cień utraconego świata jawi mi się jako naprawdę dobra książka z solidnie przemyślaną fabułą oraz porządnie skonstruowanymi postaciami. Fabuła jest może trochę nierówna, czasem zwalnia, czasem nabiera sporego rozpędu, ale i tak ta cegła to kawał interesującej lektury, którą dobrze się czyta. Dlatego polecam ją wam z czystym sumieniem i mam nadzieję, że będziecie zadowoleni, gdy już zaczniecie ją czytać.
Wszystkie cytaty pochodzą z książki Cień utraconego świata Jamesa Islingtona.
Czytałam i jestem identycznego zdania co Ty. Mnie też ten debiut urzekł i szczerze mówiąc, już czekam na tom 2. :)
OdpowiedzUsuńTeż bardzo mi się ta książka podobała.
OdpowiedzUsuńCzuje sie zaciekawiona. tytuł zapisuję i szukam w księgarniach
OdpowiedzUsuńMyślę, że miło będzie się czytało
OdpowiedzUsuńDawno nie czytałam tego rodzaju, a ta wydaje się ciekawa. :)
OdpowiedzUsuńPo dobry debiut zawsze chętnie sięgnę. Dzięki za ciekawą recenzję.
OdpowiedzUsuńKsiążkę miałam w planach już od jakiegoś czasu, no i najwidoczniej muszę w końcu się za nią zabrać :)
OdpowiedzUsuńMoże sięgnę po tę książkę. Od siebie mogę polecić „Inkwizycję symetrii istnienia”. Interesująca i skłaniająca do przemyśleń 🙂
OdpowiedzUsuń