Witajcie w Zaklętej Krainie - Jacek Piekara
Wszystkie początki bywają trudne – czy to zaczynając szkołę, czy stawiając pierwsze kroki w zawodzie. Znając twórczość jakiegoś autora, interesująco jest cofnąć się do jego początków. Książki Jacka Piekary znam, czytałam niemal cały Cykl Inkwizytorski, więc z ciekawością sięgnęłam po Witajcie w Zaklętej Krainie, czyli zbiór opowiadań z początków kariery pisarskiej autora.
Na pierwszy ogień dostajemy mikropowieść o Conanie Barbarzyńcy – i na miejscu autora wcale bym się nie przyznawała, że pisał tę historię, nie znając dzieła Roberta E. Howarda. Czytałam oryginalnego Conana na początku tego roku i, szczerze mówiąc, ten Piekary to słaba podróba z AliExpress. W postaci, którą wykreował, brakuje pierwiastka pierwotnego Conana – ten z Witajcie w Zaklętej Krainie jest osiłkiem, który rzadko używa głowy, każdy potrafi go wyprowadzić w pole, a jedyne, co ma we łbie, to kobiety i wino. Nie tego należałoby się spodziewać po dojrzałym, wiekowym już Conanie, który powinien mieć więcej rozumu i zachowywać się z bardziej trzeźwym osądem. Oczywiście, jak to w polskiej fantastyce, nie mogło obyć się bez sceny seksu – nie wiem, po co ona tam była. O wiele lepszym rozwiązaniem byłoby zostawienie pewnych niedopowiedzeń, jak robił to Howard, ale przecież w naszej fantastyce się nie da. I na koniec: za dużo tu przypadków, intryga jest zbyt przewidywalna i łatwa do rozwiązania, wątków zbyt wiele, przez co są niedopracowane... Sporo rzeczy tu kuleje, co rzutuje na odbiór całości.
Wierność nie usprawiedliwia głupoty.
Kolejną historią są Smoki Haldoru i ich późniejsza kontynuacja. Jak pisze w przedmowie sam autor, ta historia rozeszła się na pniu, gdy została wydana przez Iskry pod koniec lat osiemdziesiątych. Wierzę, że tak było, ale nazywanie tej opowieści fantastyką to dla mnie trochę zbyt wiele. Wsadzenie tytułowych smoków w tę powieść było chyba tylko po to, żeby wrzucić książkę na półkę fantasy. Pojawiają się raptem na kilka linijek i tak naprawdę są zupełnie niepotrzebne, nie odgrywają żadnej ogromnej roli w fabule. Co więcej oba tomy, Smoki Haldoru oraz Przeklęty tron, są właściwie o niczym. Ich akcja kojarzyła mi się uparcie z Grą o tron, gdyby nie fakt, że powieść Martina była wydana dużo później w Polsce. Niby całość jest o tym, że szlachta się buntuje przeciwko władcy i przejmuje tron, a potem toczą się polityczne intrygi, wojny i kolejne zmiany władców, ale właściwie nie wiadomo jaki jest tego cel. Brakuje tu jakiegoś sensownego powodu, dla którego rody się mordują, bo nawet ten tron wydaje się mało przekonujący.
Nie chwal się zasługami dnia wczorajszego, gdyż nie będziesz miał czym chełpić się jutro.
Jeśli chodzi o pozostałe opowiadania, to niewiele z nich zapamiętałam. Brakowało mi w nich, podobnie jak w Smokach Haldoru, jakiejś nici przewodniej w fabule, czegoś, o co mogłabym się zaczepić. Może, gdyby zrobić z nich pełnowymiarowe powieści, to robiłyby lepsze wrażenie. Z drugiej strony nie jestem też wielką fanką krótkich form, ale potrafię docenić, gdy autor lub autorka w niewielkim objętościowo opowiadaniu potrafi ująć akcję od początku do końca.
Nigdy nie lekceważ tych, których zabiłeś [...] bo tym samym lekceważysz samego siebie.
Jak Cykl Inkwizytorski lubię i całkiem przyjemnie mi się go czytało, tak, niestety, Witajcie w Zaklętej Krainie było dla mnie w pewnym momencie drogą przez mękę. Nie czułam wielkiej fascynacji fabułą, nie przywiązywałam się do bohaterów, a w wielu przypadkach ich sylwetki psychologiczne nawet nie były dobrze nakreślone. Szkoda, bo spodziewałam się czegoś lepszego, ale cóż, każdy musiał od czegoś zacząć. Jednak z całą pewnością jest to ciekawy sposób na to, by poznać początki pióra Piekary.
Wszystkie cytaty pochodzą z książki Witajcie w Zaklętej Krainie Jacka Piekary.
Komentarze
Prześlij komentarz