Witajcie w Sherwood! - recenzja "Ivanhoe" Waltera Scotta
Pogoda nas ostatnimi czasy nie rozpieszcza - szaro, buro, ponuro i ciągle pada. Ale dla prawdziwego czytelnika to pogoda idealna! Nic, tylko zawinąć się w kocyk, zrobić gorącą kawę i rozkoszować się dobrą lekturą w zaciszu własnego domu. Dlatego zabieram Was dzisiaj w jeszcze bardziej deszczowe rejony - do Anglii, w której można spotkać pewnego sławnego łucznika i wziąć udział w turnieju rycerskim. Zapraszam do czytania!
Czasami mam ochotę przeczytać tak zwaną klasykę literatury, a Waltera Scotta z całą pewnością można w poczet takich twórców zaliczyć. Nie jest to z całą pewnością literatura łatwa dla tych, którzy przyzwyczaili się do współczesnego języka w książkach, ale warto po nią sięgnąć, jeśli lubimy powieści historyczne i w dodatku szczególnym sentymentem darzymy ten czas w historii, kiedy w lasach Sherwood grasował Robin Hood.
Akcja
powieści Ivanhoe ma miejsce pod koniec trzeciej krucjaty,
czyli gdzieś mniej-więcej w XII wieku. Do Anglii wraca z wyprawy
dzielny Ivanhoe. Jak wszyscy wiemy z filmowych klasyków Hollywood, w
tym czasie w kraju rządzi zły książę Jan Bez Ziemi, brat
walecznego Ryszarda Lwie Serce, będącego właśnie w niewoli
francuskiej. Ivanhoe pochodzi ze starego saksońskiego rodu, a jego
ojciec, zwany Cedrykiem Saksonem, ma mu za złe, że zamiast zostać
w domu i dbać o ciągłość rodu i walczyć przeciwko
znienawidzonym Normanom, młodzieniec wolał wyruszyć na
wyprawę krzyżową przy boku swego króla. Młody Sakson chce
odzyskać ukochaną lady Rowenę, będącą pod opieką jego ojca
(który to też ma wobec niej szczególne plany, niekoniecznie idące
w parze z planami syna). Jego losy przecinają się też z losami
Żyda Izaaka i jego pięknej córki Rebeki, których będzie musiał
uratować, spotyka w lasach Sherwood między innymi znakomitego
łucznika o nazwisku Locksley, a także ściera się z wszechwładnym
zakonem templariuszy, który dotarł również i do Anglii...
Fabuła
ta jest podstawą do nakreślenia szerokiej panoramy nastrojów
panujących w Anglii końca XII wieku. Nienawiść wciąż obecna
między najeźdźcami – Normanami – a narodem podbitym –
Saksonami – ma jeszcze bardzo świeże korzenie. Wszak dopiero wiek wcześniej Wilhelm Zdobywca wygrał
bitwę pod Hastings, a wspomnienie tej porażki wśród saksońskich
mieszkańców wyspy budzi nadal ogromne emocje. Jest to źródłem
stale wybuchających konfliktów między ojcem Ivanhoe a księciem
Janem Bez Ziemi. Ponadto, jest to też
powód nieustannego dążenia Cedryka Saksona do obalenia rządów
Normanów i posadzenia na przynależnym mu z dziada pradziada tronie
Aethelstana, ostatniego z królewskiego rodu saksońskich władców.
Właśnie to działanie jest jednym z głównych wątków powieści,
jeśli nie najważniejszym. Dziedziczenie tronu przez Aethelstana
miało być ponadto umocnione poprzez małżeństwo z lady Roweną,
również dziedziczką królewskiego rodu.
Książka
podejmuje wiele wątków społecznych, które opisałam Wam, drodzy
Czytelnicy, pokrótce, ale wszystkie one splatają się w losach
młodego i dzielnego Ivanhoe. Język powieści nie należy do
najlżejszych i najłatwiejszych do zrozumienia, dlatego trzeba się
uzbroić w sporo samozaparcia, żeby poradzić sobie z mnogością
obcych, archaicznych już dzisiaj, zwrotów. Poza tym mogą też
czytelnika zanudzić drobiazgowe opisy i stosunkowo rozwleczona
akcja, w której, jak dla mnie, brakowało budowania napięcia z
punktem kulminacyjnym – całość raczej toczyła się powoli aż
do finału. Natomiast zjawiskiem, które najbardziej mi przeszkadzał
w całej książce, był namolny wręcz antysemityzm. Zdaję sobie
sprawę, że Żydzi nigdy i nigdzie nie byli kochani, zawsze byli
oskarżani o chciwość i najgorsze możliwe zbrodnie, ale ciągłe
podkreślanie przez zachowanie Izaaka i pozostałych Izraelitów
niechęci Waltera Scotta do tego narodu działało mi na nerwy i
sprawiało, że miałam momentami ochotę rzucić tą książką w
okno.
Szczerze powiem, że lubię twórczość Waltera Scotta, ale chyba
jego oddaną fanką nigdy nie zostanę. Jak dla mnie brakuje w tych
książkach napięcia, punktu kulminacyjnego, tego czegoś, co
sprawiałoby, żebym pochłonęła całą lekturę z zapartym tchem.
Przy Ivanhoe miewałam czasami problem ze skupieniem uwagi na
książce, wszystko mnie rozpraszało. Ale jeśli lubicie powieści
historyczne, których fabuła powoli się rozwija, to śmiało
powinniście sięgnąć po twórczość sir Waltera Scotta.
A może ktoś z Was, Drodzy Czytelnicy, ma inne wrażenia po spotkaniu z literaturą autorstwa Waltera Scotta i spróbuje mnie przekonać, że to jednak nie jest taki zły pisarz? ;) Zapraszam do komentowania :)
Tytuł: Ivanhoe
Autor: Walter Scott
Tłumaczenie: Małgorzata Skalska
Wydawnictwo: Hachette
Tłumaczenie: Małgorzata Skalska
Wydawnictwo: Hachette
Ilość stron: 388
Rok wydania: 2006
Rok wydania: 2006
Ja tam sir Scotta kocham miłością ogromną i wybaczam mu wszystko ;) Chociaż przyznam, że jakoś "Ivanhoe" mnie nie pociąga, sama nie wiem, czemu... Może czas się przemóc? ;)
OdpowiedzUsuńMnie bardziej podobało się "Waverley", które czytałam x lat temu i z tego, co pamiętam, było dużo ciekawsze :)
UsuńPowolne powieści historyczne jakoś mnie nie zachęcają - kiedyś się nimi zaczytywałam, ale w tej chwili chyba nie miałabym do tego cierpliwości, więc podziwiam. :D
OdpowiedzUsuńJa muszę mieć wenę, żeby po coś takiego sięgnąć, ale jak już zacznę czytać, to nie odpuszczam :)
UsuńNie słyszałam wcześniej o Scottcie (Scott-cie? O Walterze!), ale że z powieściami historycznymi u mnie różnie, to przez tak wolno rozwijającą się akcję chyba bym nie przebrnęła. Może spróbuję kiedyś, ale z inną powieścią autora, by przekonać się, czy to coś dla mnie.
OdpowiedzUsuńPolecam, warto przynajmniej spróbować, żeby zobaczyć, czy to coś dla Ciebie :)
UsuńUwielbiam powieści historyczne, ale zbyt mozolne tempo potrafi mnie niestety zniechęcić. Jeszcze nie próbowałam twórczości Waltera Scotta, czas samej sprawdzić czy przypadnie mi do gustu :)
OdpowiedzUsuńBook Beast Blog
Daj znać, czy się spodobało! :)
UsuńNie słyszałam o tej książce, ale zachęciłaś mnie bardzo. Muszę rozejrzeć się za nią w bibliotece :)
OdpowiedzUsuńNapisz, jak Ci się podobało :)
UsuńNależy pamiętać, że to jest powieść z początków dziewiętnastego wieku, więc nie możemy spodziewać się porywających zwrotów akcji :) Po drugie autorowi (który notabene był Szkotem) przyświecał bardziej dydaktyczny cel, wszak to pierwsza książka traktująca o Anglii, a nie o Szkocji. A tak na marginesie, samą książkę czytałem strasznie dawno, jeszcze w czasach szkolnych i byłem nią zachwycony. Uwielbiam historyczne książki, więc dla mnie ta powieść to w pewnym sensie kanon :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i zapraszam do nas :)
mowmikate
Oczywista sprawa, że ta książka jest pisana całkiem inaczej, niż te współczesne :) Scott należy do klasyki powieści historycznych i pewnie sama jeszcze po niego sięgnę, bo też takie książki uwielbiam :)
UsuńO tej książce nie słyszałam, ale raczej nie przeczytam bo nie przepadam za tego typu historiami ;o
OdpowiedzUsuńyollowe.blogspot.com
Z doświadczenia wiem, że nie każdy kocha powieści historyczne i nic takich osób nie przekona do sięgnięcia po takowe, ale mimo wszystko zachęcam do spróbowania :)
UsuńMam na swoim koncie dopiero jedną powieść historyczną ale raczej polubię się z tym gatunkiem. O tej książce nie słyszałam. Szkoda że ciężko Ci się ją czytało, ale czasem warto się przemęczyć dla książki :)
OdpowiedzUsuńA pogoda może i idealna do czytania, bo wychodzić z domu się nie chce, ale te depresyjne, jesienne klimaty odbierają mi chęć do robienia czegokolwiek... w tym nie chce mi się i czytać i ciężko mi się skupić na czymkolwiek :(
Prawie zawsze warto się przemęczyć, bo często nawet w największej szmirze udaje się znaleźć coś ciekawego :)
UsuńWstyd przyznać, ale książek Scotta nie miałam jeszcze okazji czytać :( Słyszałam już o "Ivanhoe", ale jakoś nigdy mnie do tej książki nie ciągnęło. Po przeczytaniu Twojej recenzji byłabym teraz bardziej skłonna, chociaż trochę boję się, że trudny język mnie zagnie ;)
OdpowiedzUsuńNie jest to aż tak trudny język, jak momentami w Trylogii Sienkiewicza i idzie go zrozumieć bez większych problemów :) Cieszę się, że zachęciłam Cię do lektury :)
UsuńCiekawa recenzja. Nie znam ani książki, ani autora, ale przyznam szczerze, że książki historyczne są dla mnie pewną nowością (sięgam po nie dopiero od niedawna), więc zdecydowanie wolę jak jednak jest takie napięcie, coś co ułatwia ich czytanie. :) Może kiedyś w ramach wyzwania, jak się wprawię. ;)
OdpowiedzUsuńŻyczę powodzenia w takim razie :)
UsuńTaka książka musi przyciągać.Bardzo ciekawa recenzja.Myślę,że powinna skłonić do przeczytania tej lektury.Język choć może się wydawać trudny okazuje się być atutem.Wiem,bo książkę już znam.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i zapraszam.
http://czytanestrony.blogspot.com/
Dzięki za miłe słowa :)
UsuńNiestety nie lubię tego typu książek, dlatego raczej się nie skuszę :)
OdpowiedzUsuńNie każdy kocha powieści historyczne, więc rozumiem ten problem :)
UsuńJestem tutaj po raz pierwszy, ale zostanę na dłużej. Podoba mi się Twój styl pisania i nazwa bloga oraz logo są świetne! :D
OdpowiedzUsuńHubert z Thelunabook
http://maasonpl.blogspot.com/
Dzięki za odwiedziny i miłe słowa! :)
UsuńLubię powieści historyczne, czasami by mózg zaczął szybciej pracować sięgam po klasykę i "literaturę wysoką". Jednak gdy historia nie ma odpowiedniego tempa i rytmu nuży mnie, obojętnie jak klasyczna jest ;)
OdpowiedzUsuńCzasami też tak mam, ale zawzięta jestem i nie odpuszczam do samego końca książki :D
UsuńA mi ta książka podobała się bardzo. Czytałam ją dzięki mojej pani od polskiego w gimnazjum ;)
OdpowiedzUsuńMoże to dzięki Twojej polonistce? :) Mnie nie urzekła, ale to jest zawsze kwestia gustu. ;)
Usuń