Malachitowe ostrze – Aleksandra Pisarska
Są rany, których nie powinno się rozdrapywać. Szczególnie publicznie, wśród obcych.
Violet to silna wojowniczka, od dawna parająca się zabijaniem potworów. Przez świat idzie wraz ze swym przyjacielem, magiem Loganem, który dzielnie sekunduje naszej obrończyni ludzkości w jej misji zbawienia świata i pomszczenia śmierci rodziny. Jednak, żeby nie było tak różowo, oboje wplątują się w Wielką Aferę, która może okazać się ich przysłowiowym gwoździem do trumny. Ani lekko, ani łatwo nie będą mieli w życiu, oj, co to, to nie.
Jakim cudem ta książka wylądowała na mojej liście do przeczytania, to ja zielonego pojęcia nie mam. W każdym razie, skoro już leżała na tym czytniku i czekała, to zebrałam się i przeczytałam. I uroczyście obwieszam – na stan z sierpnia: mamy zwycięzcę na tytuł największego badziewia, jakie przeczytałam w tym roku!
Choćbym chciała, to serio, nic pozytywnego w tej książce nie znalazłam. Ba, nawet żadnych cytatów sobie nie zaznaczyłam, a to już jest niezły sukces. Może zacznę od naszej głównej bohaterki o imieniu Violet i oczach jak malachitowe ostrze. Nie polubiłyśmy się. Postać cierpi na klasyczny syndrom choroby debiutów, czyli reprezentuje sobą wszystkie najgorsze cechy Mary Sue – nieważne, co postanowi zrobić i jak, wychodzi jej to idealnie. Nie ma znaczenia, w jaką kabałę się wpakuje, wychodzi z niej bez szwanku i jako jedyna znajduje rozwiązanie w każdej sytuacji. Chodzący ideał! Na dodatek bezustannie powtarza, jaka to ona musi być odważna, twarda i odpowiedzialna za wszystkich, jakby dookoła niej pałętała się grupa przedszkolaków, a nie dorośli, którzy też mają mózgi i, przynajmniej teoretycznie, potrafią ich używać. Z jej zachowania wychodzi coś ze skrzyżowania wiedźmina z Legolasem – rżnie potwory na prawo i lewo, a na dodatek strzela z łuku. I to z zamkniętymi oczami! Jakby mieli tam fantastyczną wersję Mam talent! to jak nic by wygrała...
Świat przedstawiony. Ekhem, że co? A po co? Nic nie wiemy o świecie, w którym dzieje się akcja powieści. Brakuje rozbudowanych opisów, jakiegoś zagłębienia się, chociaż minimalnego, w relacje społeczne, jakie panują w państwie, w politykę, w nic. Na dodatek sporo postaci i innych szczegółów nasuwało bardzo sugestywne skojarzenia z innymi dziełami popkultury. Knieja Mroku przypomina swoim wyglądem Mroczną Puszczę z Hobbita, nawet ma własne pająki jak tamta. Grogi, zielone, z nadmiernie wystającymi kłami, przypominają orków z World of Warcraft. Sukienka Violet w jednej ze scen jest praktycznie żywcem zerżnięta z sukienki Galadrieli z Władcy Pierścieni. Trochę tego było. Całość tego debiutu opiera się na gnającej bez opamiętania przed siebie akcji, od jednego plot twistu do drugiego i od jednej głupotki do kolejnej. Przykład? Końcowa walka z dopiero co uwolnionym bogiem piekieł, Azraelem. Otóż w jej trakcie, nasi bohaterowie ucinają sobie wielką debatę co i jak powinni zrobić, a w międzyczasie Azrael opowiada im dokładnie o swoich planach i, jak gówniarz w szkole, dopomina się o ich uwagę, pytając, czy go słuchają. Dalej: wątek miłosny. Ja nie wiem, czemu debiutujące autorki muszą gdzieś zawsze wcisnąć ten wątek – protip: bez niego książka też może mieć sens, szok, nie? Na początku książki Violet musi napatoczyć na się TEGO JEDYNEGO, a imię mu Valhard. Uczucie wybucha gdzieś między 5 a 6 linijką tekstu od chwili spotkania, by po którejś kłótni na dziesięć stron przygasnąć, ale, spokojnie, szybko po raz kolejny wybucha niepowstrzymanym płomieniem. Gdzieś w trakcie tego dochodzi do tak zwanej sceny uniesienia, która jest napisana topornie, jak raport z misji odłowu tuńczyka na Bałtyku. Nie wspomnę już o tym, że jak nasz cudny Valhard dowiaduje się, że Violet została zgwałcona w wieku szesnastu lat, to zaraz potem prawie ląduje z nią w łóżku. Wrażliwiec, nie?
Dobra, nie będę się więcej znęcać. Czy polecam? Nie. No, chyba że lubicie się pośmiać z głupoty głównej bohaterki i jej marysuizmu. Powieść długa nie jest i czyta się toto szybko, ale jak dla mnie szkoda czasu na jej lekturę, skoro jest tyle dużo lepszych na naszym rynku. Jak to powiedział ktoś mądry – wart czytać złe książki, by potem umieć docenić te dobre.
Wszystkie cytaty pochodzą z książki Malachitowe ostrze Aleksandry Pisarskiej.
Komentarze
Prześlij komentarz